Pafnucy ruszył z kolejnym karnawałem. Temat wydaje się prosty, bo de facto można go rozbić o prostą regułę:
Gracze to lenie.
Ha, pogodziłem się z tym jakiś czas temu - mało tego jak sam jestem graczem, wchodzę w tą regułę jak w ciepłą, puchową kołdrę w zimowy wieczór. Przykładu nie trzeba szukać daleko, ostatni wyjazd erpegowy:
O tym, że będę grał w Rippersów wiedziałem z dwu miesięcznym wyprzedzeniem. Czy przejrzałem podręcznik - NIE! Czy przygotowałem postać - NIE! Czy pracuje na sześciu etatach, a po nocach tłumaczę łacińskie grimuary - NIE! Czy tuż przed sesją byłem jedyny który tworzył postać i pytał się o meandry świata - NIE!
Casualowy gracz ma średnio 0.7 podręcznika w domu (dane wywróżone z gwiazd), a system, mechanika to część dla Mistrza Gry. Mało tego, to ten sam Mistrz Gry przecież namaszcza świat i mechanikę swoją osobą.
Dawno, dawno temu, gdy siedziałem mocno w Warhamerze, przekonywałem się jak jeden system może mieć mnóstwo odsłon. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że modyfikowanie mechaniki tego erpega, to jakiś arcylevel w rozwoju polskiego nerda. Oj jak często spotykałem się z zasadą: wyważania otwartych drzwi.
Kolejną wypadkową, to równanie - czym dalej w życiu, tym mniej czasu. W związku z tym, jako MG jakiś czas temu zaprzestałem śledzenia nowości. Obrałem pewien system, który jak do tej pory się sprawdza. Chcesz zagrać ze mną w coś nowego - poprowadź. Ja od czasu do czasu przejrzę kolejny podręcznik w poszukiwaniu jakiegoś smaczku fabularnego, czy ciekawego rozwiązania mechanicznego, ale jeżeli mam prowadzić poruszam się w określonej przestrzeni, która daje mi dokładnie to, czego szukam w RPG.
Odpowiedź na karnawałowe pytanie Pafnucego wykrystalizowała mi ostatnia eskapada z moimi najnowszymi graczami. Oprócz Gormit RPG (figurki, karty), w naszym zestawie są jeszcze gry terenowe i to właśnie na takiej ostatnio padła propozycja:
Starszy 6 lat - na górze jest siedziba złego lorda, Władcy Zwierząt, który to napuszcza na przestraszonych mieszkańców swoje bestie. Musimy zrobić z tym porządek.
Młodszy 4 lata - zbierzmy ekwipunek (tylko broń) i chodźmy.
Starszy - ja będę Yoda. Władam jasną stroną mocy
Młodszy - ja będę Batman - mam ogromne zaplecze sprzętowe.
Ja byłem Hulkiem. Miałem zbierać na klatę strzały z laserów.
Wiem, taki crossover to prośba o proces. Ale uświadomiłem sobie, że właśnie to uwielbiam w RPG - możliwość czerpania z popkultury na sesjach. Męczą mnie przeidealizowane światy, z opisem ekonomi, sztuki, systemu edukacji itd. Wolę wziąć gotową kalkę i trochę ją przerysować, albo/i przepleść przez pryzmat klimatu sesji. Świat z klocków popkultury.
Jeżeli jeszcze mechanika wspomaga ten proces - to mam zwycięzce. Ma być widowiskowo, epicko i mega grywalnie. Dlatego prowadzę tylko Klanarchie. Ona mi na to pozwala. A jak chce odpocząć na chwilę od tech-fantasy, to łapie za każdy inny świat, w którym reguły ustala FATE. W związku z tym moja odpowiedź na pytanie: ile systemów? Mi wystarczą dwa. Zapełniają kompletnie moje potrzeby mordu potworów w imaginowanym świecie.
Gdy mały trikuś, prosto z przedszkola zasuwał do ogniska muzycznego, w rączce ciążył mu futerał skrywający skrzypce "ćwiartki". Gdy jako czterolatek wiedział już co to kalafonia, lutnik i kiedy urodził się Wieniawski, nie miał możliwości, żeby sobie wyobrazić jak muzyka będzie ważna na przestrzeni kolejnych lat.
Po latach żałuję, że instrumenty kurzą się gdzieś na szafie w rodzinnym domu. Wiem, że nie dla mnie sale koncertowe, po prostu byłem średnim muzykiem. Natomiast samo wykształcenie wyrobiło we nie chęć poszukiwania "tego" czynnika w muzyce. Kiedyś myślałem, że to oryginalność, dziś po prostu nazywam to "tym czymś".
Staram się by muzyka była obecna na każdym kroku: w tramwaju, pociągu, autobusie, w poczekalni przychodni, wszędzie. Niejeden nerdospęd rozpoczyna się od uruchomienia youtuba, bo w czasie kiedy się chłodzi [przypominam idealna temperatura alkoholu białego to 4 stopnie Celsjusza], to puszczę Ci coś fajnego.... np:
Później, w miarę chłodzenia kolejnych cieczy, przychodzi czas na: a pamiętasz to!? Ale teledysk... Dawaj myszkę i youtuba! No i często jeszcze później przychodzi czas żenady. Hity z dzieciństwa. Drodzy czytelnicy, ta część imprezy jest szczególnie niebezpieczna, gdy są goście pamiętający muzykę lat 80 i wczesnych 90. Micheal Jackson, Queen to granice rozsądku, ale te często są łamane. Nic w waszym życiu nie będzie takie same, gdy zobaczycie i usłyszycie ryk puszystych trzydziesto khem khem paru latków, wydzierających się: itso final katdałn czy taaaajke on miiii. Dobiciem do krzyża cierpień będzie oczywiście Czesiu.
Dzisiejszy wpis jest o zespołach, które wpłynęły mocno na mnie, jak i na mój gust muzyczny. Wpis jest mocno niesprawiedliwy, bo zabraknie tu wielu kapel, ba zdarzyć mi się może nawet nie wymienić jakiegoś zespołu ważnego dla mnie, po prostu starałem odnaleźć w pamięci protoplastę danego gatunku muzycznego, czy zespołu od którego zacząłem poszukiwania w tak zwanym zakresie gatunkowym.
Zapraszam do podróży po dźwiękach i dzielenia się swoimi zespołami milowymi w komentarzach.
Tool - najważniejsza dla mnie kapela. Mieszanka hipnotycznego wokalu Maynarda Jamesa Keenana, progresywnego metalu, głębokich rifów gitarowych i niesamowitej perkusji Danny’ego Careya. Genialna płyta Aenima, świetna Lateralus - mogę ich słuchać w nieskończoność. Najlepszy podkład gdy przygotowuje się do sesji, ale Tool działa też na mnie terapeutycznie.
Kawałek Push it - "utwór kwintesencja" płyty Aenima ma dla mnie szczególne znaczenie.
Zdaje sobie sprawę, że nie jest to łatwa muzyka, a teksty Maynarda wcale nie ułatwiają odbioru. Płyty - to jedna całość, mimo podzielenia na utwory - to niezwykła muzyczna podróż, do której Was zapraszam.
Z Toolem jest tak, że albo go się kocha, albo nienawidzi. Dla mnie Band nr 1 - od 1995 roku, od premiery Aenimy.
Powiązania: dzięki Toolowi, zainteresowałem się całą działalnością Maynarda: Puscifer, A Perfect Circle, projektem Tapeworm, ale również sięgnąłem po takie zespoły jak Rishloo, czy innych przedstawicieli progresywnego grania: Porcupine Tree, Deftons i wielu innych. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że to właśnie wśród progresywnego metalu i rocka szukam najczęściej nowych brzmień i kapel.
Massive Attack - Trip Hop, Slow Tempo, Bristol Sound - to kop który również otrzymałem w drugiej połowie lat 90. Pewnie wielu z was teraz rozjaśnia się skąd moja ksywa triki (spolszczenie Tricky). Wybrałem Massive Attack jako przedstawiciela, bo rzeczywiście to płyna Blue Lines rozkochała mnie w muzyce z Bristolu. Później przyszło: niesamowita Beth Gibons z Portishead, Tricky z absolutnie genialną płytą Angel with Dirty Faces.
Tu też ciekawe obserwacja, że pionierzy tej muzyki mocno i szybko zaczęli odchodzić od estetyki, którą sami stworzyli. Trip Hop mocno ewoluuje, praktycznie z każdą nową płytą karmi nasz nowymi brzmieniami.
Dziękuję Bristolowi za wspomniane wyżej zespoły, ale też za tych wykonawców, którzy podchwycili bakcyla: DJ Shadow, Archive (zakurczasta ostatnia płyta With Us Until You're Dead), Morcheba, Lamb...
Nine Inch Nails - ja chyba dość nietypowo zakochałem się w industrialu. Bo o ile zespół NIN, to ikona gatunku, to już płyta The Fragile jest często pomijana. Uwielbiam bezkompromisowość Reznora, surowość dźwięków i wyznania podmiotu lirycznego:
I want to fuck you like an animal.
Płyty NIN oceniam różnie i nie licząc Ghost I-IV słucham regularnie. Słabiej oceniam projekty poboczne Trenta. Czasami włączę inne zespoły z gatunku: Black Light Burns, Deform, jaram się też większością projektów Dannego Lohnera.
Beasty Boys- wybrać trzech białych Żydów z New Yorku, jako przedstawicieli Hip-Hopu, może skończyć się kosą na kwadracie. Ale, hej, nie było lepszych w tej kategorii. Przyglądając się temu co się dzieje z gatunkiem - śmiem twierdzić, że nie będzie.
Słychać multiinstrumentalizm wykonawców. Polecam Wam The In Sound From Way Out - kompilacje zawierającą instrumentalne kawałki zespołu.
No i pytanie na koniec, czy ktoś kiedyś zrobił, zrobi lepszy teledysk?:
Wszystkie Wschody Słońca - długo zastanawiałem się nad wyborem przedstawiciela z gatunku DUB. Nie pamiętam, czy wszystko zaczęło się od WWS czy może od Zion Train. Ale z racji, że Wschody są nasze, polskie, to oni posłużą za ikonę gatunku. Muzyka Reggae jest fajna, tylko męcząca na dłuższą metę. W sensie nudna pod względem frazy muzycznej. Dubowi zdarza się łamać utarte jamajskie schematy, a kolejnym elementem dla którego wybrałem WWS jest niesamowity akordeon. Nie mogę oczywiście nie wspomnieć choćby o Mad Professor, choćby na remiks płyty wspomnianego wyżej Massive Attack.
Jah rasta! Peace to you all, yo!
Zielone Żabki - nie skrzywdzić kogoś w gatunku Punk, było mi bardzo ciężko. Długo dumałem, od kogo rozpoczęła się podróż w rytmie OI OI, Dziś śmiem twierdzić, że od lokalnego zespołu Zielone Żabki, choć po głowie chodzi mi jeszcze Sedes.
Kurcze, Punk to moja młodość, szczególnie jeżeli chodzi o cześć koncertową. Patrząc się na siebie dziś, wiele przekonań, wiele haseł z tej muzyki ukształtowało mnie takiego jakim jestem.
Pomimo tego, że ciężko doszukać się jakieś finezji w tym graniu, na długi czas w moim walkmanie gościły kasety takich wykonawców jak: Piżama Porno (Złodzieje zapalniczek), Kult, Blade Loki, Brygada Kryzys, Siekiera...
Na dziś to tyle. W następnym odcinku przeciągnę Was przez elektroniczne dźwięki Orbital, przypomnimy sobie stary dobry Grunge (Nirvana), postaram się by nie zabrakło klasyki Jazz (Miles Davis), no sprawdzimy co rozkochało mnie w różnych gatunkach Metalu.